Strony

sobota, 11 listopada 2023

Podsumowanie wyprawy Gruzja-Turcja 2023

Podsumowanie zacznę od tego, iż w porównaniu Gruzja-Turcja, zdecydowanie wygrywa ta druga. W Turcji czułam się świetnie od samego wjazdu i zdecydowanie moja energia rezonowała z tą turecką.



1. Ludzie. Tu zdecydowanie plus po stronie Turcji. W ogóle nie czułam tej słynnej gruzińskiej gościnności, o której tyle osób mówi, a od samego wjazdu do Turcji, poczułam jakiś wyjątkowy vibe od tureckich obywateli. Byli niesłychanie przyjaźni, ciekawi, ale nienachalni, szczerze uśmiechnięci, zainteresowani i wydawali się autentycznie cieszyć, że odwiedzamy ich rejony. Nie czułam też żadnych złych emocji spowodowanych tym, że nie jestem muzułmanką czy że jestem nie tak ubrana. Dodatkowo zdziwiło mnie, że nawet w rejonach uznanych za konserwatywne, część lokalsów też nie nosiło żadnego hijabu. Nie baliśmy się chodzić po miasteczkach wieczorami, a ja nie miałam żadnego oporu  by sama wychodzić z hotelu. Także coś jest na rzeczy z tym, że muzułmanie to najbardziej gościnni ludzie na świecie.

2. Finanse. W kwestii finansowej  Gruzja wypadła nieoczekiwanie drożej niż Turcja. Tańsze były tylko noclegi, a na jedzenie i codzienne wydatki, poszło dużo więcej pieniędzy niż przewidywaliśmy. W Turcji dało radę jeść w prostych, streetfoodowych miejscach, a w Gruzji do wyboru były tylko restauracje.

3. Noclegi. Wszystkie miejsca, w których spaliśmy były okej i warte swojej ceny. Wszędzie było czysto. Noclegi rezerwowałam przez booking.com i nie było z tym żadnego problemu. Nawet w Turcji, w której niby booking nie działa, mogłam swobodnie przeglądać i zmieniać swoje rezerwacje. Najlepszym hotelem był dla mnie Teheran Boutique Hotel w Dogubayazit, a najgorszym Tughan Hotel w Mardin, który może sam w sobie nie był taki zły, ale na zdjęciach pozował na luksusowe miejsce, a tymczasem "deluxe room with balcony amd castle view" okazał się śmierdzącą norką z małym oknem i bez zamku ;) Dużym plusem hoteli w Turcji było bardzo różnorodne i lokalne śniadanie w większości hoteli wliczone w cenę.

3. Jedzenie. Za gruzińską kuchnią nigdy nie przepadałam, ale o dziwo, dosyć łatwo było tutaj jeść wegetariańsko. Dietę oparłam o lokalne sery, pomidory, orzechy i kolendrę na śniadanie i gulasz z fasoli, roladki z bakłażanka z pastą orzechową, chinkali z serem i ziemniakami i lobiani na obiady, więc było bez szału, ale poprawnie. W Turcji były pyszne kebaby, ale po kilku dniach byłam nimi napchana po dziurki w nosie, a wegetariańskie opcje, typu hummusy czy falafele, pojawiły się w menu dopiero w okolicach granicy z Syrią ;) Najlepszym posiłkiem wyjazdu okazały się bezapelacyjnie wrapy z falafelem z Mardin. 

4. Atrakcje. Najwspanialszym punktem wyjazdu było odwiedzenie Dogubayazit, położonego przy irańskiej granicy. Nawet nie chodzi o sam pałac Ishaka Paszy, dla którego tam przyjechaliśmy, ale o klimat samego miasteczka położonego pośród gór na końcu świata. Kiedy pieśni muzeinów odbijały się echem od gór, a chmury się rozstępowały i moim oczom ukazywał się majestatyczny, ośnieżony Ararat, czułam się jak w jakiejś baśni z 1001 nocy... Sama droga do niego pośród postapokaliptycznych widoków była magiczna i nie z tej ziemi. W Gruzji bardzo fajne wrażenie zrobiło na mnie Tbilisi - miasto warte odwiedzenia nawet na city break. 

5. Rozczarowania. O tym już pisałam, więc nikogo nie zaskoczę, że totalnie rozczarowała mnie Kapadocja, która była może i piękna, ale totalnie nudna. W połączeniu z krupówkowym klimatem i wysokomi cenami dostaliśmy chyba zawód mojego życia ;) Słabo było też w Batumi, ale akurat tego się spodziewałam. 

6. Transport. W Gruzji mieliśmy wypożyczony samochód, więc o transporcie publicznym nie mam zbyt wiele do powiedzenia ;) Trochę żałuję, że nie zakosztowałam lokalnego kolorytu w marszrutkach, ale z drugiej strony dzięki autu mogliśmy zobaczyć dużo więcej. Fajnie też, że w Gruzji działa Bolt, z którego korzystaliśmy bez przeszkód przy przejazdach w Tbilisi i Batumi. W Turcji nie było ubera ani bolta (poza Stambułem), ale taksówkarze zawsze sami z siebie włączali taksometr. Sztosem są linie Turkish Airlines, które są tanie, a w cenie oferują 23 kg bagażu i jedzenie. To super sposób, żeby przemieszczać się sprawnie po tym wielkim kraju. Wypożyczalni aut było dużo na każdym kroku i działały bez problemu. Busy międzymiastowe też były nowoczesne i dobrze zorganizowane. Dodatkowo w Stambule przetestowaliśmy komunikację publiczną i zdała test celująco.

6. Co bym zmieniła w planach? Podczas planowania podróży, zabrakło mi czasu na odwiedzenie stolicy tureckiego Kurdystanu - Diyarbakir i obecnie, bogatsza w doświadczenia, byłabym w stanie zaplanować podróż tak, by ukraść parę dni na wizytę w tym miejscu. Po pierwsze pominełabym nocleg w Mchettcie - jest to fajne miasteczko, ale w zupełności wystarczyłoby spędzić z dwie godziny w trasie do Kazbegi. Zaoszczędzony nocleg dodałabym do pobytu w gruzińskim górach i zrobiła dodatkowo trekking w Dolinie Juta. Gór nigdy za wiele ;) Po drugie, od razu po przyjeździe do Batumi pociągiem, wzięłabym taksówkę do granicy i zdążyła złapać busa do Trabzon, a Batumi totalnie pominęla. Gdybym już koniecznie chciała tutaj odpocząć przez wjazdem do Turcji, to noc spędziłabym w przygranicznym Sarp, które wydaje się pięknie położoną lokalną mieścinką pozbawioną całego kiczu i tandety, która kojarzy się z Batumi. Okroiłabym też jedną noc w Kapadocji i nie pojechała na trasę autem do podziemnego miasta i Doliny Ihlary. Jeden dzień zwiedzania byłby wystarczający. Być może zaoszczędzone pieniądze wykorzytałabym jednak na lot balonem, który mógłby trochę podbić noty Kapadocji. Dwa wyrwane z Batumi i Goreme noclegi przeznaczylabym na Diyarbakir lub Saniulfę ;) Lub może w ogołe pominęlabym Kapadocję i zwiedziła oba ;)

Podsumowując, ostatecznie cieszę się, że zobaczyłam i Gruzję i Turcję i decyzję o podziale czasu między te dwa, tak różne Państwa, oceniam pozytywnie. Nie sądzę jednak bym do Gruzji kiedykolwiek wróciła, bo nie zdobyła mojego serca. Co innego Turcja, szczególnie wschodnia, która okazała się krainą z innego świata i wróciłam totalnie w niej zakochana! Także, kto wie - może jeszcze kiedyś odwiedzę Dyarbakir, Saniulfę, Gaziantep czy Kars, które wypadły z plany wycieczki przez włączenie do niej Gruzji...